Galeria Obrazów

Galeria Giza

Zdzisław Nitka / zestaw 1

Teksty

Krzysztof Stanisławski, tekst / wywiad z 1986r / z katalogu Warszawa w Wilnie, 2004r.

Do połowy studiów malował obrazy abstrakcyjne, później abstrakcja przestała mu wystarczać, potrzebował figuracji został więc neoekspresjonistą. Wystawiał na „Ekspresji lat 80-tych” w Sopocie w 1986 r. będącej manifestacją całego pokolenia transawangardy polskiej. Dużo wystawia, także za granicą, prawdopodobnie jest jednym z najciekawszych malarzy swojego pokolenia, wyjątkowo przecież bogatego w talenty. Maluje duże, ostre, krzykliwe, spokojne, głośne, mocne, melancholijne, brzydkie, ordynarne, piękne, nieporadne, wysmakowane, anarchiczne, tradycyjne, rewolucyjne, dobrze zorganizowane, konceptualne, ekspresyjne, wesołe, przerażające, agresywne, pacyfistyczne, mądre, trywialne, szorstkie, plakatowe, wielopłaszczyznowe, niecierpliwe, krótkomalowane, lekkie, ciężkie, baselitzowskie, coraz dokładniej obrysowane, symboliczne, zaangażowane, rzadko politycznie, żywe, nowe, przyjemne, nieprzyjemne, ważne, z ludźmi, wilkami i ortami, z krzykiem i kratami, z płodem zjedzonym zwróconym przez psa, z Czesławem i Chrystusem, z trzydzieści jeden i tańczącymi żołnierzami, z łodzią, dworcem Wrocław Osobowice i podaj cegłę, z lasem zielonopomarańczowym obrazy olejne na płótnie papierze nawet na drzwiach wyjętych z framugi, ramach łóżkowych, maluje też akwarele plakaty, jest świetnym grafikiem (ma prasę od Geta Stankiewicza), tworzy książki artystyczne, rzeźbi. Szczupły, ciemne włosy, oczy, też wąsy. Wciąż wygląda bardzo młodo, zwłaszcza na zdjęciach, ale jest już adiunktem, wkrótce będzie profesorem wrocławskiej ASR Wesoły, ale i zamknięty w sobie, nerwowy, miły i skupiony, maluje prawą ręką, szeroko, dynamicznie, szybko, rysuje ostrymi pociągnięciami kreski, jakby ciął. Koperty swoich listów pieczętuje głową wilka albo psa. „Cenię dobry warsztat o solidnych podstawach. Tego nauczyli mnie profesorowie (…) – mówi Nitka, który sam dzisiaj uczy – Częste przygotowywanie samego obrazu trwa u mnie dłużej, niż samo malowanie go. (…) Na studiach przez prawie trzy lata malowałem abstrakcję. (…) Zrozumiałem (jednak), że potrzebny jest temat. Poszedłem w stronę figuratywizmu. Jednak tak, jak nie można zacząć malować abstrakcji bez znajomości natury, uznaję, że trzeba znać problemy abstrakcji, żeby przejść dziś na poziom figuratywności i ekspresji. Nie można odrzucić tego, co już w sztuce było. Nie można pomijać np. tradycji abstrakcji ekspresjonistycznej amerykańskiej. Nie można nie uwzględniać doświadczeń konceptualizmu, video, sztuki poczty, happeningów, performance etc. (…) Doświadczenia konceptualizmu i happeningu są bardzo inspirujące. Myślenie konceptualne sprawia, że mój obraz powstaje najpierw w głowie, na długo przed malowaniem. Ja go projektuję i to projektowanie jest długą fazą wstępną. Zbieram zdjęcia, robię szkice. Dla mnie to najważniejsza faza – właśnie ta faza przed malowaniem. Sam akt malowania jest tym końcowym wybuchem po nagromadzeniu się tego wszystkiego. (…). Jestem zbyt niecierpliwy, nie lubię malować zbyt długo, raczej z doskoku, po kilkanaście minut. Nie chcę malować zbyt długo, chcę w obrazie znaleźć lekkość, jak chciał Matisse. Także Tadeusz Dominik mówił, że lubi obrazy, które nie są wymęczone, lecz zaśpiewane”. (Rozmowa z 1986 r. wciąż aktualna).

………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………….

Bożena Czubak, tekst zamieszczony w kataloGu wystawy indywidualnej Zdzisława Nitki.Galeria Test, Warszawa 1988r

U progu obecnej dekady „nowe malarstwo” zmieniło geografie artystycznych wpływów. Rola pionierów epoki malowania przypadła Niemcom i Włochom. Taki układ sił w sztuce żegnającej się z kanonami modernizmu przy wzrastającej nostalgii za przeszłością, nasunął krytyce myśl o przywoływaniu dwu wielkich tradycji kultury europejskiej – mitu północy i mitu południa. Niemieckie „neue wilde” i włoska „arte cifra” tak mocno osadzone we własnej tradycji .sztuki i kultury uosabiały różnego ducha. Rozpoznawalnego na gruncie obrazowania i kulturowych inspiracji. Duch północy, gwałtowność przekazu niemieckiego „neue wilde” odpowiadała osobowości twórczej młodego malarza z Wrocławia. Korzystającego z tych doświadczeń przy odnajdywaniu własnego, bardzo ekspresyjnego stylu malowania. Zdzisław Nitka przyznaje się do tej fascynacji. Sztuka niemiecka, niezwykły fenomen lat 80-tych, za którą stoi wielka tradycja ekspresjonizmu początków wieku, jest bliska jego wrażliwości malarskiej. Twórcy, który bez kokieterii mówi o swoim tradycjonalizmie. Ceni solidny warsztat i nie ignoruje lekcji, której może udzielić tradycja. Należy do generacji „nowych dzikich”. Łączy go z nimi więź pokoleniowa i wspólny model sztuki ekspresyjnej, opartej na indywidualnych emocjach. Wyróżnia opanowanie warsztatu i wartości malarskie obrazów, tworzonych bez nadmiernej swobody, za to, w dbałości o walory estetyczne. Co sprawia, że ten jeszcze tak młody malarz przekonuje jakością formy artystycznej i trafnością rozwiązań pikturalnych. Przede wszystkim przekonuje sugestywnością przekazu. Ekspresją płócien malowanych spontanicznie, w jakby szkicowej, na pozór tylko, niedbałej technice. Czyni to za pomocą gwałtowności gestu malarskiego, pośpiesznie kształtującego sylwetkę postaci. Często wyodrębnionych dynamicznie kreślonym, ciemnym i grubym konturem. Subiektywne użycie koloru potęguje intensywność przekazu. Kontrasty nasyconych żółci, czerwieni, zieleni czy błękitu wzmagają dramaturgię przedstawienia. Obrazy powstają szybko, ale temperament artysty to oprócz pasji samego malowania także rozbudzenie emocji prowokujących wizualną wyobraźnię. Jedno po drugim, płótna te są wyrazem naglącej potrzeby wypowiedzi, „wyrzucenia z siebie” i zobrazowania intuicji wywiedzionych z bezpośrednich doświadczeń, z osobistych doznań artysty, wrażliwego na otaczającą go rzeczywistość. Naturę tych odczuć odkrywamy w obrazach. Drastyczne tematy, brutalne sceny, kasandryczne tony to wizja pełna goryczy, dzięki umiejętnościom malarskim intrygująca dla oka i zdolna poruszyć. W malarskich wyobrażeniach dominuje człowiek, zdeformowany i groteskowy w gestach, często nie znajdujących wytłumaczenia w jakiejś konkretnej sytuacji. Postacie, same głowy, czy torsy rzucone na nieokreślone tło nabierają bardziej ogólnego znaczenia. świat na tych obrazach, choć fragmentaryczny, kieruje ku ogólnemu wymiarowi odczuć, może ni zawsze, do końca uświadamianych. Rzeczywistość widziana okiem artysty nabiera barw mrocznych i niepokojących, co, też ma w sobie coś z duch północy.

……………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………….

Tekst Zdzisława Nitki, zamieszczony w katalogu, Zdzisław Nitka. Malarstwo Galeria GI. Zielona Góra 1994r.

„Na studiach przez prawie trzy lata malowałem abstrakcją. […] Poszedłem w stroną figuratywizmu. Jednak tak, jak nie można zacząć malować abstrakcji bez znajomości natury, uznają, że trzeba znać problemy abstrakcji, żeby przejść dziś na poziom figuratywności i ekspresji. Nie można porzucić tego, co już w sztuce było. Nie można pomijać np. tradycji amerykańskiej abstrakcji ekspresjonistycznej. Nie można nie uwzglądniać doświadczeń konceptualizmu, video, sztuki poczty, happeningów, performance etc. Doświadczenia konceptualizmu są bardzo inspirujące. Myślenie konceptualne sprawia, że mój obraz powstaje najpierw w głowie, na długo przed malowaniem. Projektują go i to projektowanie jest długą fazą wstąpną. Zbieram zdjącia, robią szkice. Jest to dla mnie najważniejsza faza – właśnie ta faza przed malowaniem. Sam akt malowania jest tym końcowym wybuchem po nagromadzeniu sią tego wszystkiego. […] Nie lubią malować zbyt długo, raczej z doskoku, po kilkanaście minut. Nie chcą malować zbyt długo, chcą w obrazie znaleźć lekkość, taką jak chciał Matisse”.

………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………

Jarosław Daszkiewicz, Malarstwo Młodych 1980 – 1990 Nowe tendencje Wydawnictwo Artystyczne i Filmowe Warszawa 1995r.

Twórczość Zdzisława Nitki, którego można powoli uznawać na gruncie polskim za klasyka, należałoby lokować w okolicach neoekspresjonizmu. Jego wielopłaszczyznowe, budowane ostrym, krzykliwym kolorem kompozycje, zawierają ikonografie o charakterze politycznym bądź egzystencjalnym. Emanuje z nich nastrój jakiegoś ciężkiego, topornego romantyzmu. Swymi obrazami „walczy” przeciw złu tego świata, poniżeniu godności ludzkiej, zagrożeniom ekologicznym. Przyjmuje w swym malarstwie postawę buntownika, i to z jasno określonego powodu. Nie oszukuje swego własnego temperamentu, nie stosuje półśrodków. Mimo że w jego propozycjach plastycznych widać dobrze odrobioną lekcję takich mistrzów, jak Baselitz, Klee, Tapies, Markowski, Obrzydowski czy Sapetto – to jego neoekspresjonizm jest dla niego filozofią własnej sztuki. Nie modą czy naśladownictwem. Dotychczasowe dokonania twórcze Zdzisława Nitki pokazują, że jego sugestie artystyczne są przekonujące i są w fazie ciągłego rozwoju.

……………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………….

Wywiad Jacka Roguckiego ze Zdzisławem Nitką, Dykcja Pismo Literacko – Artystyczne nr.9-10 1998r.

Jacek Rogucki – Czy Nowa Ekspresja i neoekspresjonizm to terminy w pełni zamienne? Ostatecznie każde dzieło sztuki, nie tylko plastycznej, posiada jakąś ekspresję, co jeszcze nie oznacza, że można zasadnie zaliczyć je do nurtu ekspresjonistycznego?
Zdzisław Nitka – Słowo „neoekspresjonizm” zostało wymyślone przez krytyków zachodnich i to było takie ogólniejsze określenie dla Neue Wilde. Bo Neue Wilde był z kolei jakimś terminem węższym, który określał raczej młodszych artystów: berlińczyków skupionych przez Galerii Moritsplatz i artystów z Kolonii, tak zwaną grupę Mulbeimer Freiheit. Neue Wilde to Berlin, Hamburg i Kolonia. Natomiast neoekspresjonizm jest nazwą całego kierunku, obejmującego również pokolenie lat 60. – twórców bardziej prominentnych i znanych, jak Baselitz, Lupertz, Kiefer czy Penck. Ruch neoekspresjonistyczny lat 80. włoski krytyk Achille Bonito Olivia nazwał transawangardą i takie określenie chyba najbardziej się przyjęło. leszcze ktoś inny nadal nazwę postmodernizm. Nowa ekspresja to termin ściśle polski i wymyślił go Krzysztof Stanisławski w 1986 r. po głośnej wystawie młodych artystów w Sopocie. Jeśli chodzi o element ekspresji zawarty w każdym dziele sztuki, to uważam, że jest to naciąganie problemu.
JR– W Twoim wypadku wątek ściśle ekspresjonistyczny jest szczególnie wyeksponowany. Jesteś, jak sam o sobie mówisz, „opętany ekspresjonizmem”.
ZN – Na pewno są to dla mnie korzenie, silna podstawa. Z tego zainteresowania sztuką eks-presjonizmu, który odpowiada mojej naturze najpełniej, wzięły się pierwsze ważne inspiracje. Zaczęło się od oglądania reprodukcji fowistów i wystawy Die Briicke w Muzeum Narodowym we Wrocławiu; miałem wówczas zaledwie kilkanaście lat. Potem, już studiując malarstwo, próbowałem robić wiele innych rzeczy, szukałem swojej stylistyki, m.in. w abstrakcji geometrycznej, zawsze jednak wracałem do pierwszych fascynacji. Nawet teraz jest tak, że gdy odczuwam jakiś przesyt ekspresją i usiłuję lekko zmieniać tor, to zaraz przypominam sobie, gdzie są moje źródła, bo one najbardziej odpowiadają mojemu charakterowi.
JR – Na początku był impresjonizm, potem Klee, Pollock, Kooning, później kompozycje z juty, piasku, ubrań i farby, wreszcie – „powrotna” droga do figuratywności. Dostrzegasz tu jakąś konsekwentną linię rozwojową, która musiała zaprowadzić Cię właśnie do ekspresjonizmu?
ZN – Ten okres szukania, inspirowania się różnymi artystami, uważam za bardzo dobry i korzystny. Każdy musi przejść różne, niekoniecznie proste, ścieżki. Moja fascynacja abstrakcją skończyła się stwierdzeniem, iż jest to taka praca bardziej dla siebie, że w ten sposób nie mogę porozumieć się szerzej z odbiorcą, jest to bowiem problem hermetyczności – nie przekazuje postaw. Owa lekcja poszukiwań abstrakcyjnych dała mi dużo do myślenia: że muszę wrócić do figuracji, a ona musi być ekspresyjna, ponieważ inna figuracja nie leży w moim charakterze – nigdy nie czułem sztuki surrealistycznej, hiperrealistycznej albo chociażby groteski. To było bardzo logiczne i tak też się stało, iż lata Neue Wilde i neoekspresjonizmu bardzo się zazębiły z moimi poszukiwaniami. Może były trochę spóźnione, lecz trudno wiedzieć, co się dzieje, gdy jest stan wojenny, chociaż zresztą nie ma to dla mnie większego znaczenia. Te moje pierwsze figury dosyć okrutnych scen, np. żołnierza bez głowy, brały się również z tego, co rozgrywało się dookoła. Było w nich dużo wojska, kontestacji i wypowiadania się antymilitarnie…
JR – Odpowiedzią na konceptualną sztukę lat 70. okazała się w następnej dekadzie transawangarda i „głód obrazu”. Ty również, jeśli można użyć tego sformułowania, jesteś jego ofiarą. Co do tego stopnia urzekło Cię w tradycyjnych technikach malarskich?
ZN – Nigdy za wszelką cenę nie poszukiwałem nowoczesności, nie starałem się za takiego uchodzić. Przez jakiś czas może coś podobnego miało miejsce – młody człowiek próbuje w pewnym okresie zaistnieć i bada, czy można wymyślić coś nowego, ale jednocześnie stwierdziłem, że dużą radość sprawia mi sam akt malowania i malowanie anegdoty, profesorowie i krytycy zaś nie uznawali anegdoty. Malarstwo było posunięte do takich granic intelektualnych, było tak bezosobowe, że malowanie obrazów, które coś opowiadają, mają scenerię, okazało się czymś świeżym i nowym. Na przykład wczesne moje prace inspirowały jakieś historie z gazety i na ten temat „robiłem” obraz. Jednym z takich obrazów było płótno, potem zamalowane, pod tytułem Egzekucja w dżungli. To był obraz namalowany według zdjęcia, pod którym umieściłem tekst spod owego zdjęcia, że żołnierze dokonują w dżungli egzekucji na innym żołnierzu. Jeszcze innym był obraz powstały na podstawie dość przerażającej informacji prasowej pod tytułem Płód zjedzony i zwrócony przez psa. Kiedy w końcu wpadłem na trop w sztuce, który samemu zaczął się mi podobać i sprawiał radość, tj. malowanie anegdot, przeszło mi jakoś poszukiwanie nowinek. Stwierdziłem, że farba i tradycyjny obraz są dla mnie najlepsze. Zresztą parę lat później, gdy moda na ekspresję minęła, napisałem tekst teoretyczny, w którym zastanawiałem się nad sztuką XX-tego wieku i doszedłem do wniosku, iż wiele nurtów w sztuce nowoczesnej zostało wymyślonych na siłę w celu ścigania się między Paryżem a Nowym Jorkiem w tym, kto silniej reprezentuje awangardę. To wszystko jakby za szybko się toczyło, powstało dużo rzeczy złych, szmiry, ciągłego powtarzania pomysłów. Wystarczy przejrzeć stare pisma z lat 70., np. „Kunstwerk”, i zobaczyć, jak strasznie wieje nudą.
JR – Twierdzisz, że figuracja od abstrakcji jest mocniejsza w wyrazie, ale jednocześnie że te „poziomy” są jakoś współwzględne, że nie można osiągnąć jednego, ignorując zarazem drugi?
ZN – Jest to kwestia tego, dlaczego problemy abstrakcji są ważne dla figuracji. Istotne dla malarstwa przedstawiającego wartości w abstrakcji widziałem, jakkolwiek abstrakcja powstała w 1910 r. (Kandinsky), gdy chodzi o działania takie, jak rytm, kompozycja po diagonali, kompozycja oparta na trójkącie, kole itd. przyniosła to wszystko, o czym wiedziano od wieków. Abstrakcjonizm nie wymyślił niczego nowego, jedynie zrezygnował z typowej figury ludzkiej. No i właściwie uczyłem się na abstrakcji, nauka na niej była najłatwiejsza, była wprost, tak że w swoim obrazach figuratywnych wykorzystałem wiedzę abstrakcyjną, np. o kompozycji, która działa kolorem lub takimi wartościami, jak forma, kreska, faktura itd. Nie kwestionuję, jak ważny wpływ miały na mnie obrazy, ha! bezpośrednie rozmowy przy płótnie z profesorem Hałasem, który niezaprzeczalnie jest sztandarowym abstrakcjonistą.
JR – W jednym z wywiadów powiedziałeś, że nauczyłeś się czegoś od konceptualizmu i że ta faza – pojęcia, intelektualnej obróbki tematu – jest dla Ciebie istotna, na długo poprzedza sam moment jego realizacji już za sztalugami.
ZN – Rzeczywiście, podchodząc do obrazu, korzystam z wcześniejszych szkiców, nie postępuję jak niektórzy malarze abstrakcyjni, po prostu polegający przede wszystkim na swojej inwencji. Dla mnie malowanie to robienie użytku z bagażu, który jakoś istnieje we mnie, który gromadzę czy to na podstawie przeżyć osobistych, czy też oglądania innej sztuki. Nie powstrzymuje mnie świadomość, iż pewne rzeczy są zabronione, bo mogę zostać posądzony o plagiat lub że coś dubluję. Z tą drugą częścią Twojego pytania zgadzam się, lecz nie wiem, czy powoływanie się na konceptualizm jest tak istotne. Mnie ogólnie bardzo fascynuje sama sztuka. Lubię korzystać ze wszystkiego, co było przede mną i co się dzieje teraz, ale wybieram tylko to, co interesuje przede wszystkim właśnie mnie samego, co mogę zastosować dla siebie. Kłóci się to trochę ze sobą: z jednej strony przyjmuję, że intuicja tworzenia jest tylko częścią, a z drugiej czuję, iż zbyt duża wiedza na temat malowania przeszkadza. Dlaczego przeszkadza? Bo w sztuce wolę być bardziej prymitywem niż artystą komercyjnym. Właśnie ta wiedza bardziej kojarzy mi się z ogromnymi ograniczeniami dla artystów, bo zaczyna się coś takiego, że wraz z coraz większym doświadczeniem coraz bardziej zastanawiamy się nad każdym krokiem, każdym pociągnięciem pędzla. Oczywiście, bardzo cenię zawodowstwo, ale też cały czas pamiętam o korzeniach. Ciągłe odwoływanie się do ekspresjonizmu jest dla mnie sprawą podstawową.
JR – „Od abstrakcji odszedłem, bo zrozumiałem, że potrzebny jest temat”, tak wyraziłeś się kiedyś. Technika to rzecz drugoplanowa. Czy właśnie od narracyjności zależy to, że obraz jest „zaśpiewany, a nie – wymęczony” ?
ZN – Tak jest istotnie i nic się nie zmieniło, ponieważ formę obrazu i samo malowanie nadal traktuję bardzo instynktownie i nie zastanawiam się w momencie pracy nad techniką. Liczy się przede wszystkim temat jako rzecz przemyślana, długa, intelektualna, co wynika z moich zainteresowań, z potrzeby wynajdywania tematów. Kiedyś to były kwestie bardziej ? powiedzmy – humanistyczne, społeczne, kontestacyjne, jednak z czasem nastąpiła zmiana; pojawiło się u mnie nawiązywanie do historii sztuki, do samego ekspresjonizmu, również w przedstawieniu śmierci, chociaż bardziej filozoficznie.
JR – Instynktowna jest tylko dłoń?
ZN – To prawda. Sposób myślenia też jest ekspresyjny, umysł jest świadomy. Nie zgadzam się z powszechną opinią, że ekspresjonizm to amok. Ekspresjonizm to złoto!
JR – Stawiany Ci kiedyś zarzut, iż w Twoim malarstwie „jest dużo mięsa, ale mało mózgu” Jest raczej chybiony.
ZN – To zdanie ściśle wiąże się z pewnymi latami – zostało wypowiedziane gdzieś na początku lat 80. i było wtedy słuszne. Ówczesna sztuka przedstawiała się zupełnie odmiennie od dzisiejszej, na dobrą sprawę istniały tylko dwa nurty: awangarda, sztuka bardzo poszukująca nowości, i to jest sztuka intelektualna, powiedzmy – ów mózg, natomiast mięsem był neoekspresjonizm, transawangarda, która nie miała żadnych hamulców. Dziś, o ironio, sytuacja uległa odwróceniu – mięso, i to w rozumieniu dosłownym, jest środkiem wypowiedzi obecnych awangardzistów. Nie jest to, według mnie, estetyczne i twórcze.
JR – Z pewnością też nie podzielasz mitu artysty – promiennego dziecka światła, co wiedzione bezbłędną intuicją, nierefleksyjnie i szczęśliwą ręką znajduje z łatwością najtrafniejszą formę, jak kultura mieszczańska interpretowała na przykład Mozarta?
ZN – Pewnie, że nie podzielam. Ale, swoją drogą, chciałoby się w ten sposób pracować, bo sztuka jest dla mnie przede wszystkim zabawą. Robię to, ponieważ sprawia mi największą przyjemność, i w sumie cały czas dążę do jakiejś rutyny rozumianej jako wypracowanie naturalnego odruchu. Bez premedytacji.
JR – Na pierwszy rzut oka niedbała technika, chaotyczna, gruba kreska, szkicowość – Twoje obrazy sprawiają wrażenie powstających szybko, gorączkowo. Tak to właśnie przebiega?
ZN – Byłoby wspaniale, gdyby tak się działo -rzeczywiście, mając dwadzieścia kilka lat, tak właśnie pracowałem. Po pewnym czasie zacząłem pracować nad obrazami trochę dłużej, dalej sprawiały wrażenie szybkich, lecz były namalowane potężnym wysiłkiem. Niektóre malowałem po dwa, trzy miesiące, a po okresie dłuższej pracy nad obrazem jakoś w końcu wróciłem do szybszego malowania. Co prawda, zwykle nie jest to kwadrans, teraz ten czas to, powiedzmy, kilka dni: trzy, cztery… Nie lubię długo ślęczeć nad płótnem, pracuję przez kilka seansów, kilka dni, raczej z do-skoku. Zostawiam farbę, ona przesycha, zastanawiam się, co dalej. Właśnie w przerwach rolę przejmuje mózg.
JR – Wspomniany już „Płód zjedzony i zwrócony przez psa”, dalej: „Dwa skurwysyny na ulicy”, „Każdy może zabić konia”, „Człowiek pełen zła” – te tytuły są dość charakterystyczne dla Twojej twórczości. Czy ich drastyczność jest jedynie świadomie stosowanym narzędziem, mającym wzmocnić sugestywność obrazu, by zwrócić uwagę na jego czysto malarski wymiar, czy też po prostu rozpoznaniem rzeczywistości?
ZN – Taki jest świat i są to realistyczne tytuły sytuacji nie wymyślonych – jakieś wypowiedziane przez kogoś słowa, cytaty, zdarzenia, mające miejsce, np. Dwa skurwysyny to dwaj kolesie, którzy zaczepili mnie na ulicy i miałem z tego powodu niemałe przykrości. Z drugiej strony jednak lubię w obrazie tytuły samowyróżniające się. Przez pewien czas zajmowałem się plakatem i nabyte wtedy doświadczenie szukania natychmiastowego znaku, symbolu czy tytułu bardzo mi się podobało, i jest ciekawe, jak się je przenosi do malarstwa. No właśnie, dążę do tego, żeby każdy obraz posiadał taką wyrazistość.
JR – Cztery miesiące internowania w Nysie i rok wojska w nie najpogodniejszym osiemdziesiątym ósmym roku chyba również było dobrą lekcją chamstwa i brutalności?
ZN – Na pewno, z perspektywy czasu myślę, iż owe wszystkie doświadczenia miały ogromny wpływ na moje przyszłe malarstwo i, ogólnie rzecz biorąc, na cały stosunek do świata, tak że tamte zdarzenia mogę uznać za ważne oraz pozytywne. Z drugiej strony, gdy na przykład w czasie internowania nabawiłem się nerwicy, nie było to wcale takie wesołe.
JR – Współczesne „dzikie” malarstwo nie powodowało się jedynie pragnieniem wskrzeszenia ekspresjonizmu lat 20. i 30. Na czym polegałaby różnica między sztuką, powiedzmy, Pencka, Baselitza i Twoją a twórczością „ojców założycieli” kierunku: Muncha, Kokoschki czy Noldego?
ZN – Tu zachodzi paradoks: współcześni „dzicy” wnieśli w malarstwo anegdotę, czy raczej wrócili do niej. W tamtych latach – Muncha, Kokoschki – ekspresjonizm występował przeciw symbolizmowi, romantyzmowi, impresjonizmowi, przeciw sztuce, która, mówiąc ogólnie, miała za dużo patosu. A przecież anegdota w tamtej sztuce funkcjonowała i oni z niej rezygnowali, chcąc być bardziej czyści. Z kolei sztuka Baselitza, Pencka, czyli nowych „dzikich”, nawiązuje wprawdzie w tematyce do ekspresjonizmu, ale stosując anegdotę. I tu istnieje owa druga strona: odrzucony przez ekspresjonistów dwudziestowieczny bagaż anegdoty nowi „dzicy” ponownie przywołują. Można by powiedzieć, że neoekspresjonizm zwrócił się ku anegdocie, symbolowi, zachowując formę ekspresjonizmu, którą ten wykorzystał do usunięcia właśnie anegdoty. Jednocześnie współczesny neoekspresjonizm czerpie i podejmuje doświadczenie całej sztuki XX-tego wieku, mimo że lata 20. i 30. są najistotniejsze.
JR – Mógłbyś opowiedzieć o swoim kontakcie z Baselitzem? O ile wiem, mniej więcej od połowy lat 80. korespondujecie ze sobą, zadedykował Ci również jeden ze swoich obrazów. Czym skutkuje ta wymiana na płaszczyźnie profesjonalnej i ewentualnie osobistej? Czy jest to relacja mistrz-uczeń, czy też przebiega ona jakoś inaczej?
ZN – Przede wszystkim nie dedykował mi obrazu, tylko grafikę, którą zatytułował Maler Nitka. On tworzył wówczas taki cykl dużych prac, poświęconych przyjaciołom, malarzom i tematem jednej z nich jestem ja. I to jest wspaniałe! Właściwie kontakt z Baselitzem trwał kilka lat, w latach 80., później się urwał. Tym bardziej się cieszę, że niedawno Baselitz przysłał mi swój sygnowany plakat z wystawy w Moskwie i najnowszy album, będący retrospektywą jego pracy. Zawsze uważałem go za swego mistrza, stąd rola ucznia jest dla mnie oczywista. Z drugiej strony wydaje mi się, iż ekspresjoniści, którzy się jakoś tam jednoczą – w końcu nie jest ich tak dużo na świecie – tworzą jakby getto przyjaciół i mimo że jest moim mistrzem, uważam go zarazem za swego przyjaciela. Jest to w każdym razie bardzo partnerskie. Nie miałem z nim zresztą nigdy bezpośredniego kontaktu, poza listownym. Myślałem, że dobra okazja do takiego spotkania się nadarza: w zeszłym roku profesor Kostołowski rzucił propozycję przyznania Baselitzowi przez wrocławską ASP tytułu doktora honoris causa, wiedział już o tym rektor i wyraził nawet zgodę, by się tym zająć, ale sprawa została ucięta, bo tytuł przyznano komuś innemu (tym kimś jest Balthazar Klossowski „Balthus”). Straciliśmy więc okazję poznać wielkiego malarza; chyba niewielu ludzi wie, iż był on w pewnym okresie uznawany za najwybitniejszego malarza swojego czasu, zajmując pierwsze miejsca na listach rankingowych.
JR – Moda na „dziką” twórczość, jak na razie, minęła, nawet Twoje własne kompozycje z ostatnich lat, co zauważają krytycy, są już bardziej stonowane, wręcz dekoracyjne. Uważasz, że minęła bezpowrotnie?
ZN – Nie. Sądzę, że będzie wracać, jak wraca przez ostatnie sto lat. Nie wiadomo, kiedy się ekspresjonizm pojawił, kto był pierwszy, ale ten gatunek przewijał się przez cały XX wiek, wciąż przywoływany przez wielu artystów, choćby przez malarzy meksykańskich, Bacona czy Baselitza. Obecnie jesteśmy świadkami renesansu konceptualizmu, a więc powrotu do sztuki bez obiektu. Zresztą widać to na ostatnich najważniejszych przeglądach-sztuki: Biennale w Wenecji i Documenta w Kassel. Pojawia się wiele głosów krytycznych, jeśli chodzi o wymienione festiwale – urządza je określona grupa komisarzy. Choć uprzywilejowany nurt neokonceptualny jest obecnie bardzo popularny na całym świecie, to dalej istnieją artyści pracujący w tradycyjnych technikach. Niektórzy krytycy, prowadzący i właściciele galerii czy w ogóle publiczność – a sporo takich opinii – uważa, iż ekspansywność konceptualnie zorientowanej sztuki znów/się wyczerpała. Myślę, że sytuacja głodu malarstwa na pewno się powtórzy, to nieuniknione… Jeśli zaś chodzi o mnie, sam bardzo dobrze widzę, że po okresie prac drastycznych, brutalnych, punkowych zboczyłem na nieco łagodniejszy tor ekspresji, próbując trochę „filozofować”, trochę wprowadzać elementy dekoracyjne. Poszukiwania są sprawą naturalną. Tu dałbym przykład Rolling Stonesów -tkwią w bluesie, rocknrollu, ale próbują innych konwencji: grają muzykę taneczną, ballady i tak dalej, wszystko jednak oparte jest na znajomości swego miejsca i tego, skąd się wywodzą. Zawsze można wrócić do korzeni. W obecnym zawirowaniu, mętliku w sztuce chyba najlepszym rozwiązaniem będzie znów naostrzyć zęby wilkowi.

………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………..

Zdzisław Nitka, luty 2002 r.

„Obrazy, które zobaczyłem będąc chłopcem -”Autoportret z obciętym uchem” Van Gogha, „Barka na rzece” Vlamincka, sprawiły, że chciałem zostać malarzem. Moja edukacja to: średnia Szkoła plastyczna, impresjonizm, Cezanne, wystawa „Die Brucke” w Muzeum Narodowym we Wrocławiu, studia malarskie /ASP Wrocław 1982-1987 /,Klee. Epizod z malarstwem informel /w połowie studiów / uświadomił mi, że powinienem wrócić do początku- Van Gogha, Muncha, Kirchnera … . Również wtedy „Odkryłem” współczesnych Nienców – Baselitza, Pencka, Lupertza,Polke. Napisałem entuzjastyczny list do Baselitza. Trochę jest mi tego wstyd – w kolejnych korespondencjach zamęczałem Mistrza prośbami o rysunek, aż ten przysłał mi litografię z czerwonym napisem „Maler Nitka”. Jest to świetny malarz -największy. Wiem, że jezeli Baselitz maluje, oznacza to, że malarstwo trwa i jest mocne.(…). Jak mógłbym określić moje malarstwo?. Myślę, że jest ono pewnego rodzaju dialogiem jaki prowadzę z tym – co mnie interesuje, jest mi bliskie lub mnie porusza. Życie. Historia sztuki. Cytat,interpretacja, tworzenie nowych znaków, mitologii, relacji. Ekspresjonizm jest mi najbliższy, ale interesują mnie ciągle różne doświadczenia. Jestem otwarty. Taki jest mój styl pracy. Nie jest to nic odkrywczego. Podobnie pracował Francis Picabia czy Picasso. Ostatecznie w malarstwie zawsze chodziło o tych kilka spraw, które są wspólne całej historii sztuki- kolor, kompozycja, przesłanie, lub inaczej- żeby namalować dobry obraz.”

……………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………

Agata Smalcerz, Liryczny Nitka. Tekst dla pisma Exit, 2002r.

Wilki, psy, lisy, niedźwiedzie, pantery, orły, wrony… Munch, Kirchner, Nolde, Klee, Baselitz, Penck, Beuys… Szaman, śmierć… Samolot, butelki, las… Idea obrazu może być zaczerpnięta z płótna innego malarza, ale równie dobrze może być zaobserwowaną przez siebie sceną „z życia codziennego”. Żonę czy własne dziecko można na nim umieścić równie łatwo, jak portret nie żyjącego od dawna artysty. Mogą go zapełniać uczestnicy realnej uczty lub siedzący przy jednym stole dziewczyna, mężczyzna i… niedźwiedź. Znane symbole z historii sztuki czy historii kultury i nagle: „Płód zjedzony i zwrócony przez psa”… Ogromny ładunek emocjonalny, który emanuje z płócien Zdzisława Nitki wywołuje skrajne reakcje widzów – co zawsze czyni sztuka ekspresyjna. Jedni zakochują się natychmiast w jego malarstwie, dla innych są to niezrozumiałe bazgroły. A jednak trudno nie dostrzec dużej dozy liryzmu i melancholii, obecnej w niemal każdej jego pracy. Ten dualizm staje się tym jaskrawszy, gdy pozna się artystę: subtelnego człowieka o ujmującej powierzchowności i delikatności dziecka. „Trzymam liska i patrzę na wrony” jest jednym z wielu przykładów takich poetycko-ekspresjonistycznych rozwiązań: z jednej strony gwałtowne kontrasty kolorystyczne, uproszczone formy, ślady pędzla szybko, niedokładnie pokrywającego farbą płaszczyzny, a z drugiej – ciepły gest ręki przytulającej bezbronne zwierzę, zaduma na twarzy młodego mężczyzny, znakomicie uchwycony wygląd nie lubianych zwykle ptaków. Artysta ufa swojej intuicji. Tę cechę mają dzieci nie skażone korektami nauczycieli; dorosłym trudno zachować świeżość spojrzenia, naturalność gestu. Zdzisława Nitki nie zmanierowały studia na akademii, ani studiowanie obrazów innych artystów. Już w dzieciństwie wiedział, że chce być malarzem i konsekwentnie podążył tą drogą. Swoboda wypowiedzi artystycznej przejawia się nie tylko w szybko i pewnie malowanych płótnach; szkice na papierach, nieraz zadrukowanych płachtach gazet to jeden sposób, drugi – to wycinane piłą łańcuchową matryce graficzne lub drewniane rzeźby przypominające afrykańskie totemy. Dla miłośników sztuki Zdzisława Nitki prawdziwą ucztą duchową była jego retrospektywa w Galerii Bielskiej BWA w maju 2002 roku, na której znalazły się prace z lat 1989-2002.